Diabłów dwóch bieg z przeszkodami i jedno zachwycone serce



Gdyby ktoś mnie spytał, jaki rok był najlepszy dla azjatyckich dram, bez wahania odpowiedziałabym, że 2005. Większość moich najulubieńszych pochodzi właśnie z tego okresu, ale dziś chciałabym o dwóch szczególnie. Tak jak wiele je dzieli, tak jeszcze więcej łączy i cóż, na takie perełki to długo przyjdzie czekać.

"Hana Yori Dango" i "Devil Beside You" to w najogólniejszym zarysie szkolne romanse. Może w "Devil Beside You" zamiast liceum mamy jakąś szkołę wyższą, ale w praktyce nic to nie zmienia, bohaterowie zachowują się niemalże jakby wciąż tkwili na niższym szczeblu edukacji. Jest ON - przystojny, porywczy, zawsze stawiający na swoim, dobrze sytuowany. I jest Ona - teoretycznie szara myszka, tylko ciągle grana przez jedną z najładniejszych przedstawicielek swojego pokolenia. Gorzej sytuowana, dobrze się ucząca, nieco narwana i nieogarnięta chwilami, ale w swoich uczuciach uczciwa. W sumie jest jeszcze ten trzeci, ale zasadniczo pro forma i raczej przejmujący szybko funkcje przyjaciela zamiast rywala. W sumie to ON dąży do związania się z Nią, po drodze następuje z milion przeszkód rodzaju wszelakiego, na koniec pocałunek i fanfary.

Brzmi sztampowo? I takie jest. Jednak w tych pozycjach jest coś, co sprawiło, że obydwie pozycje zyskały sobie grono fanów również poza granicami swoich krajów. Wciągały jak bagno i hipnotyzowały do takiego stopnia, że nie widziało się przerostu przeszkód wyciągniętych ze scenariusza - typowe "rozwiązaliśmy jeden problem to teraz mamy nowy i bohaterowie niech się męczą".

"Hana Yori Dango" - fenomen do tego stopnia, że chociaż historia skończyła się 10 lat temu (2008 film finałowy), to jeden z japońskich tabloidów regularnie wypuszcza "newsy" jakoby aktorzy odtwarzający głównie role kochali się na zabój i wciąż planowali ślub. To już nawet nie jest fanfik, to jest wyższy level, nie do ogarnięcia dla przeciętnego zjadacza chleba. Rozpoczęło się niewinnie - serial o biednej dziewczynie uczęszczającej wbrew wszystkiemu do elitarnej szkoły. Szkołą rządzi grupka chłopców zwący się F4 i biada każdemu, kto im podpadnie, bo jeśli delikwent otrzyma czerwoną kartkę, staje się celem prześladowania i zostaje wyłącznie rezygnacja z nauki i przeniesienie. Tsukushi niechcący właśnie podpisała na siebie wyrok stając w obronie koleżanki, jednak zamiast położyć po sobie uszy, wydziela przywódcy celny cios w twarz, kładąc go na deski. I w ten oto sposób mamy miłość od pierwszego uderzenia. Tsukasa, ogarnięty nagłym zauroczeniem, zaczyna w kulawy sposób starać się o względy Tsukushi, zyskując z początku jedynie kolejne przejawy wrogości. I kiedy już wydaje się, że zaczyna być dobrze, zaczynają się problemy, jedne się rozwiążą, zaczną nowe i tak w kółeczko. Odcinki mają piękną budowę "cliffhangerową" - ostatnia scena zapowiada kłopoty, a montaż scen z kolejnego odcinka ma za zadanie jak najbardziej zamącić obraz. Po drodze mamy rywala, stalkera, dwie narzeczone, amnezję, rezygnację ze szkoły, przeciwną wszystkiemu matkę, problemy finansowe, zagrożenie życia i komedię pomyłek. Całość zajmuje dwa sezony, a film będący finałem historii ma za zadanie raczej poukładać relacje głównych bohaterów i awansować je ze szczenięcych na dorosłe. Tak, w czasie dramy nie było na to zbytnio czasu. Drama oryginalnie japońska, miała swoje wersje w innych krajach azjatyckich, a w USA nawet rozwinął się swego czasu projekt wyprodukowania wersji amerykańskiej. Fundusze zbierano w systemie crowdfundingowym, jednak nic z tego nie wyszło. Jak czytałam proponowane zmiany w postaciach i fabule to nawet mnie to cieszy.

"Devil Beside You" to z kolei produkt tajwański, chociaż jest adaptacją japońskiej mangi. Tutaj akcja nie zaczyna się od uderzenia, a od niefortunnie wypowiedzianego wyznania miłosnego. Qi Yue nie zauważyła, że zamiast do Yuan Yi, kapitana drużyny koszykówki, mówi do Ah Mona, syna dyrektora szkoły. Na domiar złego, kiedy już wydaje się, że udało jej się ogarnąć sprawę z Yuan Yi, mama oświadcza jej, że wychodzi ponownie za mąż. Zgadnijcie, kto okazał się synem wybranka? Tak, Ah Mon. Ten sam, który po wpadce Qi Yue z listem i wyznaniem postanowił ją zdobyć, nie zważając na fakt, że mają być rodzeństwem a dziewczyna po drodze zdążyła jakoś się jednak zejść ze swoim wybrankiem. Następuje rywalizacja panów, gdzieś w tym wszystkim następuje chyba z milion nieporozumień, a kiedy bohaterowie się schodzą... Tak, kolejne przeszkody. Narzeczona, młodszy brat, babcia, nauczyciel, och, co tam jeszcze było. Oczywiście cliffhangery i czasem już tylko siedzisz z myślą, co nowego scenarzyści wymyślili. A wyobraźni mieli na 20 odcinków. Okraszone zbliżeniami wzroku Ah Mona i jego uśmiechu (a uśmiechać się skubany potrafi, oj potrafi...) oraz powtórkami najbardziej dramatycznych scen z pięciu ujęć. I podkręcone muzyką, serio, jak dynamicznie wchodzi "Jerk", to serducho samo skacze. Natomiast cała gadka jak to Ah Mon jest z bogatej rodziny a człowiek płacze ze śmiechu widząc naprawdę tanie lokacje i chińskie podróbki w akcesoriach. Serio, teledysk Rainie Yang (aktorki grającej Qi Yue) do piosenki końcowej wygląda jakby miał wyższy budżet niż cała drama. Ciekawostka - w ostatnim odcinku jest scena z Ah Monem i Qi Yue w pokoju hotelowym insynuującą, że para właśnie dokonała konsumpcji swego związku. Rainie w czasie kręcenia była niepełnoletnia i podobno wywołało to pewien skandal obyczajowy. Żeby nie było - dużo jej nie brakowało, jakiś rok maksymalnie. U nas to podobna scena nie wywołałaby poruszenia chyba dopóki nie zagrałaby w niej dwunastolatka. Ot, różnica między Wschodem a Zachodem.

Jeśli ktoś właśnie zabrał się za przekopywanie internetu w poszukiwaniu tych dzieł, uprzedzam - należy wyłączyć logiczne myślenie. Serio. Obydwie dramy, chociaż udają do pewnego stopnia obyczajówki, są tak naprawdę umieszczone w świecie dramowym - takim uniwersum, gdzie logika przegrywa z pomysłami scenarzystów i wiele kwestii podlega pewnej konwencji, o której nikt nie pisze ani nie mówi, ale ona jest i nią rządzą się wszelkie wydarzenia. "Archiwum X" ma więcej wspólnego z naszym światem. Ale ma to swój urok, nie mogę zaprzeczyć. I wiele dram jest w Azji tak tworzonych, odchodzi się od realizmu, czasem dla uproszczenia, a czasem z powodu odgórnej decyzji twórców tam, gdzie im bardziej pasuje wrzucić jakiś bezsensowny element. Dlatego początkujący widz może czuć się zaskakiwany nieustannie, jednak z czasem to mija. Za to przeżycia zostają.

Od mojej przygody z "Hana Yori Dango" minęło prawie 9 lat. Pamiętam uczucie totalnego wczucia się w fabułę, emocje, które uświadomiły mi, jak bardzo moje życie straciło kolory i widoki na ciekawe doświadczenia. To było przebudzenie, które dało mi kopniaka do zmian i walki o siebie. Chyba nie będzie przesadą jak powiem, że dzięki tej dramie zmieniłam swoje życie, ale czasem, jak pomyślę, w jakim punkcie byłabym obecnie, nie mogę nie cieszyć się z tego gwałtownego przebudzenia. "Devil Beside You" nie miał już takiej siły, bo byłam na zupełnie innym etapie, ale nie zmienia to faktu, że kiedy chcę się trochę pomiażdżyć emocjonalnie, to włączam sobie parę odcinków. Guilty pleasure. No regrets.

Komentarze

  1. Ach, Hana Yori Dango <3 :D Nie słyszałam (ale też nic dziwnego) o tym, że planują amerykańską wersję, ale też się cieszę, że nie wyszło. Natomiast nie mogę nie uśmiechnąć się na wspomnienie tych wszystkich scen, kiedy Jun rzucał gniewne spojrzenia :D To było bardzo... plastyczne.

    Kurcze, chętnie obejrzałabym sobie ponownie Tokyo Dogs. Hm hm...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gniewne spojrzenia Juna i jego momenty zakłopotania - co lepsze? A może te pewne siebie uśmieszki?

      Amerykańska wersja miała zdaje się przenieść do szkoły tańca a F4 miało być takim tanecznym odpowiednikiem sportowców-dręczycieli. Bo tak, to ma sens.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Maya roni łzy, kruki fruwają, a intryga gdzieś się toczy

Pierwsze słowo, nie ostatnie - Ałtorka w natarciu?

Ulubieńcy października