Kogo najłatwiej skroić na kasę?

Rodzica.



Wychowywanie potomstwa nie jest proste, wdzięczne ani tanie. Z każdą dekadą robi się trudniej, bo i coraz to nowsze gadżety, w szkole wszyscy się chwalą, łatwo o wykluczenie z tak głupiego powodu jak brak smartfona, rodzic czasem wobec tego kapituluje i dopisuje kolejne setki złotych do rachunku za utrzymanie latorośli. Zasada jest prosta - chcesz zapewnić dziecku jak najlepsze warunki, bulisz i nie pytasz. Oczywiście jest to duże uproszczenie, ale nie odmówicie mi racji?

W szkole podstawowej miałam w klasie chłopaka, który nigdy nie wypożyczał lektur szkolnych z biblioteki. Rodzice zawsze kupowali mu jego własny egzemplarz, być może w nadziei, że to pomoże mu w nauce? Nie mam pojęcia, ale nie rozumiałam idei kupowania WSZYSTKICH lektur. Ok, część miałam w domu (kto nie ma Pana Tadeusza u siebie, względnie pięciu?), ale większość się wypożyczało, bo czas istnienia takiej książki w moim życiu był krótki - od zadania jej na lekcji do wypracowania klasowego. Efekt? Lektura szkolna to najbardziej tymczasowa książka w życiu przeciętnego człowieka. I tak, wiem, że istnieją jacyś wielbiciele niektórych tytułów, sama mam kilku ulubieńców w kanonie, ale jesteśmy w mniejszości, poza tym nie traktujemy ich jako lektur a jako nasze książki. Różnica. Kolega zapewne na koniec swojej edukacji wylądował z półkami zawalonymi książkami, które go nie interesowały w ogóle, jeśli miałabym wnioskować po jego wynikach z języka polskiego. Fajnie by było, gdyby rodzice kupowali mu też te pozycje, które on sam chętnie czytał, ale ponieważ czytanie dla przyjemności było towarzyską zbrodnią w mojej kochanej klasie, to nikt nie rozmawiał na temat książek.

Skąd ten wstęp? Ano wyobraźmy sobie, że podobnego rodzaju rodzic dostaje ofertę - płacisz dyszkę miesięcznie a twoje dziecko do oporu czyta lektury szkolne, a w ofercie jest ich sporo. Bez biegania po bibliotekach, masz je w kieszeni kiedy chcesz. Co robi dobry rodzic? Bierze pod uwagę dobro swojego kochanego dziecka, liczy czas zaoszczędzony na poszukiwaniu lektury zadanej na lekcjach i stwierdza - biorę! Dla dziecka i jego przyszłości wszystko!

I w tym miejscu chciałabym stanąć na pozycji adwokata diabła i przyjrzeć się ofercie. Bo brzmi super, ale zadajmy sobie kilka pytań kontrolnych.

Po pierwsze - na czym są dostępne lektury? A dokładnie - jak dziecko może je przeczytać? Odpowiedź - na smartfonie lub tablecie. Tak, istnieją takie fajne urządzenia do czytania, gdzie ekran przypomina kartkę papieru i nie świeci w oczy, ale nie są uwzględnione. Może, jeśli czytnik należy do tych z Androidem, da się zainstalować aplikację i tak używać, ale to takie obchodzenie trochę, poza tym jak już ktoś ma czytnik, to jest łatwiejszy sposób, ale o tym poniżej. Poza tym przypomnę, że omawianie lektur na lekcjach oznacza, że trzeba mieć egzemplarz na lekcji - co w tym wypadku może być plusem, bo dziecko raczej ten telefon do szkoły weźmie i nie zapomni zgarnąć "Krzyżaków" do plecaka, ale szkoły wcale tak radośnie na obecność smartfonów na lekcjach nie reagują. We Francji ograniczenia sięgają już całego czasu spędzanego przez dziecko w szkole. W takim wypadku nie będzie wyjścia, i tak trzeba będzie papierową wersję mieć przy sobie.

Po drugie - czy czytanie osławionego "Pana Tadeusza" z telefonu to właśnie to, co sobie wyobrażamy jako nowoczesne szkolnictwo? Kolejne godziny wpatrywania się w ekran w tak młodym wieku? Ja wiem, że czytanie książek też nie jest absolutnie bez wpływu na oczy, ale wiecie - papier raczej wam nie wali po oczach fotonami. A jak już ustaliliśmy, urządzenia, które jak papier nie świecą, z przyczyn technologicznych wyleciały w ogóle z założeń oferty. Psuj wzrok od małego, kolego!

Po trzecie - co jest w ofercie? Poza niektórymi współczesnymi utworami, to co można za darmo dostać w serwisach udostępniających teksty z domeny publicznej. Takie Wolne Lektury zajmują się właśnie tym - opracowują te utwory, do których prawa majątkowe wygasły, i udostępniają na swojej stronie w formie elektronicznej, z mnóstwem przypisów i ogólnie elegancko, za darmo, legalnie, pełen profesjonalizm. Ściągasz, wrzucasz na czytnik, czytasz. No tak, bo formaty dostępne na Wolnych Lekturach są obsługiwane przez czytniki, te fajne urządzonka nieuwzględnione w naszej ofercie.

I specjalnie dla was przeliczyłam koszt tego abonamentu w rozciągnięciu na całą edukację szkolną - zakładając, że odpuścimy klasy I-III i zaczniemy nowocześnie dostarczać lektury dziecku od czwartej klasy, co daje 9 lat abonamentu - 5 lat podstawówki i 4 szkoły średniej, chociaż w przypadku szkół technicznych będzie to 10 lat, a więc i opłata wyższa.

Zakładając, że nie zatrzymujemy abonamentu na wakacje z jakichkolwiek powodów, wychodzi łącznie 1078,92 PLN. Jeśli jednak odliczamy wakacje i pilnujemy tego, to zubożejemy o 899,10 PLN. Dużo czy mało? Jeśli weźmie się pod uwagę, że to opłata za książki dostępne za darmo w internecie lub bibliotece? Masakrycznie dużo.

Ale jest łyżka miodu w tej beczce dziegciu - audiobooki. To interesujące uzupełnienie, wszak niektórym lepiej się słucha niż czyta.

Przyznam, że analizując tę ofertę Empiku, byłam coraz bardziej zdegustowana, a przyczyny takiej reakcji już wymieniłam. Po zastanowieniu mogłabym strzelać, że Empik próbuje zbudować swoją własną platformę wypożyczalni ebooków i konkurować z Legimi, jednak z braku lepszego pomysłu zaczynają od lektur szkolnych i szczerze to nie widzę w tym żadnego serca ani polotu. Po taniości wymyślony system, zapchany darmoszką, a może jednak ktoś zapłaci i będzie na czym budować kolejne elementy i kto wie, może nawet własny system. Tylko jak ja kupuję czytnik i mam "w pakiecie 3000 ebooków za darmo" to też mam darmoszkę, ale przynajmniej nikt mi nie wmawia, że to super oferta i z pewnością nie daję kasy na te właśnie ebooki - zawsze to po prostu taka zapchajdziura, żeby świeżo upieczony właściciel miał na czym testować pierwszego dnia. Ale wymyślenie oferty, żeby ktoś zapłacił za coś, co jest legalnie dostępne za darmo? To budzi mój sprzeciw i przywołuje na myśl Januszy biznesu.

Dzielę się tym z wami, bo jakbym nie przyglądała się temu, co zaproponował Empik, to widzę tylko skok na kasę kosztem ludzi, którzy ze szczerego serca chcą zapewnić swoim pociechom co najlepsze. I nie tak buduje się swój własny ekosystem ebooków mający stawić czoła Amazonowi lub zmiażdżyć obecnie istniejące Legimi. Niesmak zostaje a Empik znów zarobił minusy.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Maya roni łzy, kruki fruwają, a intryga gdzieś się toczy

Pierwsze słowo, nie ostatnie - Ałtorka w natarciu?

Ulubieńcy października