Ulubieńcy listopada






Nie jestem fanką listopada, uznaję ten miesiąc za jeden z gorzej przeze mnie odbieranych. Późne wschody, wczesne zachody słońca, kiepska pogoda, osłabienie nieustannie grożące kolejnym zapaleniem zatok. Na szczęścia na ten rok mam już to za sobą. A co poprawiało mi nastrój w tym parszywym czasie?

"Daleka droga do małej, gniewnej planety" B. Chambers - złapałam raczej z braku lepszego pomysłu, ale taka komediowa space opera ze szczególnym naciskiem na relacje załogi urozmaiconej gatunkowo? Przyjemnie się czytało i na pewno sięgnę po drugi tom.

"Poklatkowa rewolucja" P. Watts - autor się nie cyka i od razu ustawia ramy czasowe fabuły na jakieś dzikie miliony lat. Rozmach trzeba mieć, odpowiednią scenografię też, bunt ludzi przeciw sztucznej inteligencji - bo ile można o tych robotach co się wyzwalają z okowów zniewolenia przez ludzi... Krótkie, ale mięsiste.

"Jedyny i Niepowtarzalny Ivan" K. Applegate - mam słabość do książek pisanych w punktu widzenia zwierząt i nie mam zamiaru z tym walczyć. Tytułowy Ivan to goryl w takim mini zoo w centrum handlowym, towarzyszy mu kilka innych zwierząt, ale życie jest ciężkie i mało satysfakcjonujące. Bardzo wzruszająca książka, ale jednocześnie zostawiająca w pozytywnym nastroju.

"Dynia i jemioła" A. Jadowska - przyjemny powrót do znanych kątów rozbudowanego świata magii. Na dodatek autorka ma coraz mniejsze opory by głośno ustami swoich bohaterek protestować przeciw pewnym zjawiskom, a że to akurat protest w który wpisuję się ja czy sporo moich koleżanek, to lubię tym bardziej.

"The Black Tides of Heaven" J.Y. Yang - piękne azjatyckie fantasy, czasami w sposobie konstrukcji świata przypominające Kena Liu (ale nie kopia!), poza tym bardzo poważnie traktujące kwestię własnej identyfikacji płciowej i zręcznie wplatające ten wątek w fabułę. A mnie to zawsze ciekawi, zawsze jakieś wyjście poza stereotyp.

"Horror" M.Szeliga, E. Dziubak - jak widzisz w opisie "a gdyby truskawki miały uczucia?" to od razu wiesz, że będzie po bandzie. I jest. Zbiór krótkich historii, które opisują cierpienia warzyw i owoców w procesie gotowania - kto oglądał "Sausage Party" ten wie. Ale te rysunki! Razem całość jest tak uroczo piękna, że warta wydanych pieniędzy. Przewrotne, a ja lubię takie.

Wyszło bardzo książkowo, ale nie skończyłam żadnego serialu, a filmy były co najwyżej ok. Bywa i tak. W grudniu mam nadzieję ponadrabiać trochę zaległości korzystając z niżu premierowego, ale wiecie - trzeba prezentów szukać ;)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Maya roni łzy, kruki fruwają, a intryga gdzieś się toczy

Pierwsze słowo, nie ostatnie - Ałtorka w natarciu?

Róże są czerwone, a książki prokobiece w Polsce są bardziej