Książko, książko, chcę cię pomacać i oczy tobą napawać...

Książka jako przedmiot ma w naszej kulturze specyficzną pozycję. Wydawałoby się, że najważniejsza jest w niej treść, ale przywiązanie do formy fizycznej potrafi sięgać poziomu fetyszyzmu. Dość zapalonemu czytelnikowi wspomnieć o Bibliotece Aleksandryjskiej (chlip chlip!) lub paleniu zakazanych książek (najpierw książki, potem ludzie), by wywołać żywe emocje. Kochamy tomiszcza i większość z nas jest dumna ze swoich domowych biblioteczek - półeczki na wymiar, poukładane specjalnym systemem, cieszą oko i serce oraz dają dostęp do tych pozycji, do których chcemy wracać i wracać...

Niestety istnieje też ciemna strona - mieszkania niestety nie chcą nijak rosnąć w tempie dostosowanym do puchnięcia kolekcji a z czasem każdemu zaczyna brakować pomysłów na kreatywne przechowywanie woluminów i rozwijanie systemu układania (poezję na półce ale obyczajówki do kanapy?). Czasem padnie szalona decyzja - przechodzimy z biblioteczką w erę cyfrową! Kupujemy czytniki i od teraz wyłącznie ebooki! Będziemy nowocześni! Księgarnie internetowe naszymi przyjaciółmi są, papier idzie w odstawkę! Może nawet puści się w świat część księgozbioru i odzyska przestrzeń życiową.

I wiecie co? Zazwyczaj po jakimś czasie zaczynamy patrzeć tęsknym wzrokiem na księgarnie stacjonarne. Bo fetysz nie zniknął. Dalej jest w nas chęć posiadania kolejnych książek. Ebooki są świetnym rozwiązaniem i mają mnóstwo zalet, ale głaskanie ekranu e-Ink to wciąż nie to samo, co szelest kartek. Wspominałam już o fetyszu? W stanowczej większości jesteśmy wychowani, a nawet wręcz uwarunkowani, by miłować książkę w formie tradycyjnej. Kto nie tulił tomu, który akurat czytał/przeczytał i stał mu się w jakiś sposób szalenie bliski?

Co począć? Fetysz jak zwierzę, domaga się karmienia. Mieszkanie dalej nie chce dostać piątego wymiaru jak na balu u Szatana (ach, ten wywód Korowiowa...). Jak żyć?

Odpowiedź: normalnie. Wysłać fetysz na dietę i zaakceptować fakt, że jakiś przyrost biblioteczki będzie, ale starajmy się go mieć pod kontrolą. Może niekoniecznie ograniczenie "max 3 książki w papierze miesięcznie", ale zastanowić się, co chcemy kupować i zatrzymać tak naprawdę w fizycznej formie:

1. Pozycje, gdzie forma jest równie istotna, co treść - niedawno premierę miał zbiór "Inne Światy", w którym znalazły się opowiadania inspirowane twórczością Jakuba Różalskiego. Reprodukcje obrazów umieszczone są nie tylko na początku opowiadań, ale również w innych punktach opowieści, a niejednokrotnie fragmenty służą za dekorację marginesów. W ebooku efekt raczej ciężki do osiągnięcia. Wydane w zeszłym roku "Illuminae" w ogóle nie ma tradycyjnych ciągów tekstu i tworzenie z niego ebooka ma mniej więcej taki sens jak gatki Supermana - można, ale efekt żaden.

2. Albumy - w sumie podchodzi pod punkt pierwszy, ale zaznaczmy - oglądanie fotografii w odcieniach szarości na sześciocalowym czytniku a przeglądanie kolorowych zdjęć wydrukowanych na porządnym papierze - gdzie tu w ogóle dylemat?

3. Dedykacje, autografy - zasadniczo lepiej zostawić, chociażby, żeby zadawać szyku i czasem samemu wspomnieć zdobycie wpisu. No chyba, że autor nagle podpadł czymś strasznym i w domostwie osiągnął status persona non grata...

4. Kiedy wartość sentymentalna przewyższa poziom zdrowego rozsądku - przecież nie będziemy sobie fragmentów serca wyrywać? No już trudno, stara to książka, zaczytana do  upadłego, ale to TA książka sprawiła, że jesteśmy sobą, pokazała nam życie, pomogła podjąć ważną decyzję... <- lista może być długa.

5. Kolekcjonujemy - ulubionego autora, serię, cykl wydawniczy, żółte okładki, okładki z pieskiem, coś w ramach naszego hobby (poza samym czytaniem). Niepełne kolekcje bolą. Nie róbmy sobie tego. Nie warto.

Myślę, że po uwzględnieniu  tych kategorii powinno pozostać akurat tyle książek, by móc w każdej chwili przytulić się do regału, przeciągnąć dłonią po grzbietach, wyjąć jedną i przekartkować. Bo cokolwiek nie mówić - dotykanie książek relaksuje. A relaks jest ważny!

Komentarze

  1. Teoria teorią, a w praktyce okazuje się, że przybywa tego naprawdę dużo - może nie w skali miesiąca, ale już kilku lat znowu się pojawiają stosy zbieraczy kurzu :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Maya roni łzy, kruki fruwają, a intryga gdzieś się toczy

Pierwsze słowo, nie ostatnie - Ałtorka w natarciu?

Ulubieńcy października