Ultrasi papieru wspomagani bojówkarzami ebooków przeciwko wielbicielom audiobooków

Kto nie trafił na poniższe deklaracje?

- Tylko papier!
- Ja to muszę wziąć w rękę i przekartkować.
- Ale jak to z ekranu? Przecież to męczy oczy?
- Nie liczy się, że przeczytałeś, skoro ktoś ci przeczytał na głos.
- Do czytania się trzeba skupić, to rytuał, a nie w biegu.
- Książka tylko papierowa!

Jeśli powyższe jest wam nieznane, gratulacje, nie byliście nigdy w książkowym internecie. Pewnie nawet nie rozmawialiście z nikim o książkach, ebookach i audiobookach.

Ktoś taki na widowni?

Nie zdziwię się, jeśli nie, bo trudno chociaż rykoszetem nie oberwać mocnym stwierdzeniem wywodzącym się wprost z czystego zamiłowania do książki papierowej. Zamiłowania graniczącego nieraz z fetyszyzmem, jednak przez to czasem zamkniętego na pewne usprawnienia. Bo przecież nie nowości, skoro czytniki ebooków są obecne na świecie od 14 lat (2004 - pierwsze komercyjne urządzenie), a dźwiękowe zapisy książek są z nami od kiedy nauczyliśmy się łapać dźwięki w posłuszne stadka.

Czyli mamy miłośników papieru przeciwko jakimkolwiek innym formom zapoznawania się z tekstem. Ale to nie koniec, bo gdzieś w tym wszystkim jest jeszcze taka mała wojenka anty-audiobookowa. Książka wysłuchana przeczytaną nie jest i nie będzie! Bo nie włożyło się wysiłku w zapoznanie z treścią - jak jakiś analfabeta.

I wiecie, co w tym wszystkim mi nie pasuje? Weźmy dla przykładu powieść. Bohaterowie zostają nam zaprezentowani na tle pewnych wydarzeń. Akcja mniej lub bardziej wartka, postaci ciekawe albo i nie. Najważniejsze, że autor chce nam OPOWIEDZIEĆ pewną historię korzystając z pisma i/lub druku. Już wiecie, gdzie to zmierza? Tak, w dawnych czasach, gdy o piśmie to nikt nawet nie marzył, historie się opowiadało i to była forma rozrywki lub edukacji, zastępująca lektury czy teatr. Pamiętacie może z lekcji języka polskiego, że poematy Homera z początku były deklamowane i nikt nie zadawał sobie jakiś czas trudu spisania ich. Stąd też problem z wieloma mitami - przekaz ustny jest podatny na zakłócenia, powodując, że część z nich zaczyna występować w różnych wersjach. Zawodowi opowiadacze starali się też urozmaicać swoje występny - zmiana intonacji, gestykulacja. Powiedzmy sobie szczerze, nawet najbardziej pasjonujące wersy o bitwach mogą utulić do snu jeśli głos jest monotonny.

Zapisywanie opowieści nie położyło kresu przekazom ustnym przez długi czas ze względu na koszt książki - ręcznie przepisywanej na przykład na pergaminie, materiale na tyle drogim, że cenę za jeden wolumin liczono w całych wioskach. Dopiero wynalazek druku mógł przynieść zmiany i faktycznie, z czasem słowo drukowane stało się szalenie popularne. A po nadejściu radia i telewizji lektura awansowała do kategorii rozrywki intelektualnej, chociaż konia z rzędem temu, kto mi udowodni intelektualną wartość powieści pulpowych.

Co zmienia technologia w przypadku ustnego przekazu? Możliwość zapisu oraz nieograniczonego kopiowania zapisu dźwiękowego książki, a z czasem dostęp cyfrowy. Zatoczyliśmy kółeczko - od pana gawędzącego przy ognisku do lektora nagrywającego do mikrofonu. A my już nie musimy znajdować takiego gawędziarza w odpowiednim miejscu i czasie, teraz to on nam czyta jak mamy taką potrzebę - podczas biegania, sprzątania, drogi do pracy, jazdy autem. Wtedy, kiedy nie możemy wziąć książki czy czytnika w rękę, ale mamy wystarczająco dużo "mocy umysłowych", by przyswajać treść.

Pamiętajmy też, że wszystkie formy mogą współegzystować i nie wykluczają się wzajemnie. Jest dość osób, które czytają w papierze, na czytniku i słuchają audiobooków - zależnie od możliwości. Dla nich najważniejsze jest zapoznanie się z treścią. Forma to już rzecz drugorzędna.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Maya roni łzy, kruki fruwają, a intryga gdzieś się toczy

Pierwsze słowo, nie ostatnie - Ałtorka w natarciu?

Ulubieńcy października