A ty na ile jesteś człowiekiem?


Co się stanie, gdy wrzucisz do garnka:
1. motyw pary policjantów człowiek + android prosto z "Almost Human"
2. dociekania odnośnie duszy replikantów rodem z "Blade Runnera"
3. cyborgizacje i wszelkie super-hiper-mega-cyfrowe protezy i udoskonalenia żywcem wzięte z "Ghost in the Shell"
4. futurystyczne techniki śledcze z serialowego "Raportu mniejszości"

"Łzy Mai". W sumie na tym mogłabym skończyć recenzję i kazać wszystkim iść do czytania, bo porządnego cyberpunku nigdy dość, a tu autorka naprawdę zrobiła kawał porządnej roboty mieszając znane motywy w ciekawą historię. Ale będę uczciwa i napiszę coś więcej.

Tytułowa Maya to replikantka pracująca w policji. Efekt niezwykle wyrafinowanych technik inżynieryjnych, z XNA zamiast DNA, z wyglądu przypominająca człowieka. Jednak nim nie jest i nikt nie da jej prawa zyskania ludzkich uczuć. Może je jedynie emulować - specjalny program sprawia, że jej zachowania mają znamiona empatii. Istnieje szansa, by ktoś taki jak ona mógł odczuwać emocje, wystarczy dawka reinforsyny, specyfiku podwyższającego zdolności ludzkiego organizmu bez dodatkowej ingerencji chirurgicznej. Jednak przyjmowanie leku nie będąc człowiekiem jest karalne natychmiastową dezaktywacją. Maya chciałaby móc odczuwać, ale jest wiernym oficerem. Jednak pewnego dnia znika, a jej partner, Jared Quinn, uważa to za dowód jej zdrady.

Jared jest policjantem z wieloletnim doświadczeniem, sięgającym czasów, kiedy w cenie wciąż były tradycyjne techniki śledcze. Stał się jedną z ofiar buntu wywołanego przez roboty wszelkiej maści i wtedy właśnie stracił Mayę. W efekcie poziom jego nietolerancji dla sztucznego wspomagania ludzi rozszerzył się na sztuczną inteligencję - każdy replikant, android, klon, w jego oczach to bomby z opóźnionym zapłonem. Wraca do służby akurat w momencie, gdy zaczyna się seria dziwnych morderstw - miejsca zbrodni uniemożliwiają użycie wyrafinowanej elektroniki, dotąd zazwyczaj niezbędnej do zebrania dowodów i szybkiego namierzenia sprawcy. Nie można nawet zidentyfikować ofiar. Jared dostaje sprawę, jednocześnie jednak zmaga się ze snami, które zawierają proroczy element. Nie może nikomu ufać, jego ludzka partnerka ma za zadanie obserwowanie go i składanie raportów "górze", a jednak to on potrafi popchnąć śledztwo do przodu. Wątpliwości jednak narastają, aż osiągają masę krytyczną, a jego osobista pogoń za Mayą przeradza się w policyjną wendettę.

"Łzy Mai" to pierwsza część cyklu, ale na koniec pierwszego tomu czytelnik czuje, że poznał bohaterów, widzi zarys intrygi zaznaczonej fragmentarycznie w śledztwie Jareda, ma pojęcie na temat świata i jego możliwości oraz ograniczeń. Wypasiony system rejestrujący niemal każdy zakątek? EMP go usmaży i tyle z opcji sprawdzenia nagrań. Równie wypasione protezy ze sztuczną inteligencją? Resztki tego EMP nie pozwalają ci wejść w strefę rażenia. Pół biedy, jeśli to tylko jakaś ręka czy noga, ale niech to będzie rozrusznik serca? Nie wspominając o hackingu, chociaż ten wątek dotąd nie był zbyt mocno zaznaczony.

Ważnym przesłaniem książki jest spowodowane technologią ludzkie rozleniwienie, które sprawia, że w obliczu kryzysu jednostki tracą umiejętność działania. Poleganie na robotach, sztucznej inteligencji, gadżetach - wszystko to ułatwia życie dopóki nie pojawi się gracz rozgrywający te karty przeciwko nam. To bardzo pesymistyczne podejście, jednak ludzkość nie utraci tak łatwo swojej ciekawości świata i niektórzy zawsze spróbują na przekór poznać życie poza bańką. 

Chciałam jeszcze dodać parę słów na temat technologii w świecie książki, głównie ze względu na pewną malowniczość tematu. Autorka nie bawiła się w specyfikacje techniczne, nacisk jest położony raczej na efekty działania poszczególnych elementów. Nie uświadczysz wyrafinowanych opisów inżynierskich czy chemicznych, więc znawcy przedmiotów nie będą uderzać głową w ścianę jęcząc "to nie ma sensu". Dla smaczku podano kilka szczegółów istotnych dla fabuły, ale spokojnie, nikt nie zanudzi się podczas lektury. 

Muszę przyznać, że jest to książka o dobrze wyważonych proporcjach. Jest w niej wszystko do rozwinięcia fabuły, przedstawienie postaci i miejsca, ale autorka celowo nie oddawała tanio skóry w opisach. Muszę jej to przyznać. 

Druga część ma wyjść na jesieni i to chyba najlepszy efekt przejścia Martyny Raduchowskiej do Uroborosu - dostaniemy kontynuację. A ponieważ cyberpunk zawsze w cenie, to czekam i przebieram nóżkami.

PS. Jeśli Martyna kiedykolwiek to przeczyta, to chciałam tylko powiedzieć, że ja to ta od mango 🤣


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Maya roni łzy, kruki fruwają, a intryga gdzieś się toczy

Pierwsze słowo, nie ostatnie - Ałtorka w natarciu?

Ulubieńcy października