Mogłem zostać kimkolwiek, więc zostałem królem japońskiego kryminału



Literatura japońska nie jest jakoś szczególnie reprezentowana w naszym kraju - cały Murakami, klasyki dawno i nieprawda, jakieś pojedyncze tytuły z nieznanego mi klucza. Ostatnio większą akcję promocyjną miało "Sześć Cztery" i słusznie, zacna powieść policyjna. Jest jednak autor, którego dzieła chętnie zobaczyłabym na półkach w księgarni, chociaż jego twórczość w większości znam z adaptacji. Serio. Dotąd miałam okazję przeczytać jedynie dwie jego książki (i to w tłumaczeniu na angielski!), ale jego historie są regularnie adaptowane do filmów i seriali. 

Keigo Higashino - jak należałoby zapisać w zachodniej konwencji imię + nazwisko - jest bardzo poczytnym autorem kryminałów w Japonii. Do tego jego dzieła są wdzięcznym materiałem do sfilmowania i od lat z powodzeniem kolejne adaptacje zdobywają serca widzów. Czyli musi mieć coś w sobie, co sprawia, że te historie żyją niezależnie od użytego medium.

Ten wpis został zilustrowany zdjęciem dwóch książek i filmowej adaptacji jednej z nich - akurat te mam fizycznie w domu - chociaż druga ma aż dwie adaptacje, filmową i serialową.

Niebieskie to "Platinum Data" - historia śledztwa w Japonii mającej zaimplementowany katalog DNA wszystkich obywateli. Czasem jednak zdarzają się sprawy, gdy katalog ma luki i znalezienie sprawcy przestępstwa nie jest możliwe. Dla podkręcenia atmosfery - system jest tajemnicą. Kiedy twórca systemu ginie a na miejscu zbrodni znajduje się DNA głównego analityka, ten ucieka i próbuje rozwikłać zagadkę. Brzmi trochę jak z "Raportu mniejszości", ale ma swój urok bardziej zagadki kryminalnej, z mocnym podłożem psychologicznym, niż pokazówki efektów specjalnych. Bohaterowie są bardzo  zaangażowani emocjonalnie w swoje działania. Książki jeszcze nie miałam okazji czytać, gdyż nie ma oficjalnego tłumaczenia na znany mi język. Bardzo nad tym ubolewam.

Żółte to "Byakuyako", co na angielski zostało przetłumaczone jako "Into the White Night". Książka pierwotnie została adaptowana na serial (2006), by po kilku latach dostać filmowy remake (2011). Fabuła przez lata obserwuje trójkę bohaterów - chłopca i dziewczynkę, którym w krótkim okresie w niewyjaśnionych okolicznościach zginęło po jednym rodzicu, oraz detektywa wyjaśniający sprawę tych zgonów. Chłopiec i dziewczynka niewątpliwie są połączeni więzią, wokół niej dzieją się niewytłumaczalne przypadki "nieszczęść" przydarzających się jej rywalkom i kiedy ona się pnie coraz wyżej na drabinie społecznej, on wybiera życie kryminalisty. Cokolwiek ich łączy, jest destrukcyjne, pozbawia wyższych uczuć i wypacza wszelkie relacje, jakie tworzą. Detektyw obsesyjnie próbuje rozwikłać zagadkę śmierci ich rodziców, z czasem zaczyna jednak pojmować, że pewne sprawy lepiej pozostawić nierozwiązane, gdyż wyrzuty sumienia i poczucie odcięcia od świata bywa najgorszą karą. Znaki tworzące oryginalny tytuł można tłumaczyć jako "spacer białą nocą" i coś na kształt tej frazy jest tematem przewodnim związku łączącego Yukiho i Ryojiego - kolejne zbrodnie sprawiają, że kroczą przez życie niejako w ukryciu, chociaż na pozór całkowicie otwarcie.

Wspominałam, że książka miała dwie adaptacje? I czy jest sens oglądać obydwie? Cóż, jest. Głównie dlatego, że podejście do materiału źródłowego jest nieco inne w obu przypadkach. Serial, mając na to miejsce, w dużej mierze ukazywał szczegóły sekretnego związku i perypetie związane z koniecznością unikania odpowiedzialności za popełnione czyny. Ma trochę formę śledztwa w stylu "depczę ci po piętach aż popełnisz błąd". Z kolei film ukazuje historię bardziej z perspektywy detektywa, zbieranie poszlak i rekonstrukcja wydarzeń. To widz, mając więcej poszlak dzięki montażowi, szybciej orientuje się, że dwie pozornie niezwiązane ze sobą historie to tak naprawdę tragiczna opowieść dzieci, które musiały dorosnąć zbyt szybko i w zbyt traumatycznych warunkach, by na koniec ukrywać ten fakt przed wszystkimi, poza tą drugą osobą. Tak jak serial zaczyna się w zasadzie od końca i poznajemy proces, film udaje, że droga bohaterów ma jakiś większy sens i w odpowiednim momencie nastąpi szczęśliwe zakończenie.

Tak, uwielbiam tę historię i marzy mi się, by w polskich księgarniach ta książka miała swoje należne miejsce.

 Higashino ma na swoim koncie również cykl książek (zaadaptowany przez telewizję) dość bliski w swojej istocie klasycznym kryminałom, gdzie rozwiązanie spraw wymaga porządnej wiedzy naukowej i łączenia wskazówek. Jest to seria o Detektywie Galileo, pracowniku naukowym służącym jako doradca i ekspert w różnych sprawach kryminalnych. Naukowiec o bardzo specyficznych nawykach, bardzo racjonalnym podejściu do życia, a jednocześnie szalenie inteligentny. W telewizji ukazały się dwa sezony i odcinek specjalny, do tego wyszły dwa filmy. I kogo to obchodziło, że puszczają kolejny procedural, skoro główną rolę grał Masaharu Fukyama, idealnie pasujący do nieco sztywnego naukowca, a partnerowały mu Kou Shibasaki i Yuriko Yoshitaka, obie szalenie kontrastujące z jego postacią. I sprawy rozwiązywane w serialu były raczej zaskakujące a twórcy uważali swoich widzów za osoby inteligentne. I najważniejsze - tego serialu nie dopadł syndrom "powinniśmy byli skończyć to dawno temu". Bardzo pożądana cecha.

Po namyśle doszłam do wniosku, że powinnam jeszcze wspomnieć o "Ryūsei no Kizuna" - tłumaczyłabym to na "Więź meteoru". Morderstwo, zemsta, miłość niemalże jak z Romea i Julii, a wszystko na tle rodzinnego przepisu o kare raisu, japońską potrawę na bazie curry, której popularność w Kraju Kwitnącej Wiśni dorównuje chyba jedynie bigosowi u nas. Przy czym serial, mimo bardzo poważnego tonu (mówimy o zemście za śmierć rodziców), ma również sceny i wątki komiczne. Wszystko ładnie zbalansowane, nic tylko oglądać i zapamiętać, że parasolki mogą być beznadziejnymi przedmiotami do trenowania golfa.

Mam nadzieję, że poczuliście chęć zapoznania się z tym autorem i kto wie, może kiedyś jakiś wydawca dojdzie do wniosku, że warto i nas go wydać. Dla mnie póki co jego nazwisko jest gwarantem jakości oglądanego dzieła i mam zamiar oglądać adaptacje jego książek tak długo, jak będę mogła.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Maya roni łzy, kruki fruwają, a intryga gdzieś się toczy

Pierwsze słowo, nie ostatnie - Ałtorka w natarciu?

Ulubieńcy października