Wtopy sierpnia





Nadeszła ta niezręczna chwila, kiedy trzeba wyliczyć te "arcydzieła", które nie znalazły uznania w moich oczach. Tak bardzo nie znalazły, że wciąż próbują skalibrować swoje GPS żeby jakoś odnaleźć chociaż przybliżony kierunek, jednak nikt im nie powiedział, że w tym limbo to elektronika nie działa.

Jako ilustrację do tego wpisu służy zdjęcie z peronu w Osace informujące, że dla typów pociągów oznaczonych trójkątem lub kółeczkiem (ważne info!) drzwi wagonu numer pięć będą właśnie w tym miejscu. Dodatkowo ów wagon numer pięć jest wagonem przeznaczonym wyłącznie dla pań - wynik bardzo niestety rozpowszechnionego zwyczaju macania pań w środkach transportu publicznego.

W tym miesiącu niespecjalnie zaszczytny tytuł wtopy otrzymały następujące dzieła:

"Diabelski młyn" A. Jadowska - trzecia i ostatnia część cyklu o Nikicie, spin-offu do heksalogii o  Dorze Wilk. I powiem wam, że może nie była to najgorsza książka jaką w życiu miałam okazję przeczytać, jednak fakt, że punkty kulminacyjne są rozgrywane praktycznie na chybcika, trochę psuje odbiór. Mówimy o zakończeniu cyklu, czyli oczekiwałoby się pewnej petardy - a tu nawet pyknięcia z kapiszona nie było. Przykład? Towarzystwo idzie na jakiegoś mega wypasionego maga, Nikita i jej partner, wytrawni agenci od mokrej roboty, przygotowani choćby na apokalipsę - a wielki boss pada pod wpływem zaklęć wkurzonej i straumatyzowanej wróżki od roślinek. Bo wiecie, ona taka silna przez tę traumę. Szalenie lubię świat stworzony przez Jadowską i nawet potrafię wybaczyć, że Dora w głównej serii to taka Mary Sue do kwadratu, ale tu miałam trochę poczucie zawodu.

"Pamiętnik księżniczki" Carrie Fisher - znów przypadek książki, która może nie szura o dno, ale jest dla mnie kwintesencją zawodu. Pisałam już o niej zresztą notkę i tam moje przemyślenia można przeczytać, ale podtrzymuję stanowisko, że jest to mniej przypadek złej książki co rozjazdu między oczekiwaniami i realiami.

To tyle na ten miesiąc, bogowie byli dla mnie życzliwi i uniknęłam naprawdę wielkich wtop wywołujących chęć rozwalenia biurka czołem. Tym razem tylko dwie pozycje i to też raczej z gatunku zawodu czytelniczego niż faktycznie bardzo zlej lektury. W sumie na tym rzecz polega, by ten wpis był jak najkrótszy.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Maya roni łzy, kruki fruwają, a intryga gdzieś się toczy

Pierwsze słowo, nie ostatnie - Ałtorka w natarciu?

Ulubieńcy października