Ulubieńcy września


Miesiące kolejne gnają jak szalone, nim się obejrzałam, a tu znów trzeba ogarnąć co mi się podobało w tym miesiącu. Trochę się działo, chociaż kinowo dałam sobie na luz z okazji wyjazdu urlopowego, choroby i ogólnego zamieszania życiowego. Odrobię pewnie w październiku.

To co w tym miesiącu zapadło mi w pamięci?



Marta Kisiel "Małe Licho i tajemnica Niebożątka" - w nosie mam, że to lektura dla młodszego czytelnika, tak naprawdę to jest dla każdego fana "Dożywocia" i "Siły niższej". I ode mnie naprawdę mega wielkie ukłony dla Ałtorki za tak piękne wplecenie w fabułę "Króla Elfów" Goethego - to rozumiem, a nie jak niektórzy jakieś randomowe cytaty wrzucają na początku rozdziału i ciesz się, jaki oczytany autor, że hoho. Bardzo na tak.



"Nienawidzę Baśniowa tom 1" - ja wiem, że według wielu osób mam spaczony mózg, skoro uwielbiam Carmageddona i Happy Tree Friends, ale zdecydowanie ten komiks trafia to mojej kolekcji psychodelki stosowanej. Historia dziewczynki, która musi wykonać określone zdania, żeby wydostać się z baśniowej krainy i wrócić do domu, ale idzie jej gorzej niż opornie - krew, flaki, intrygi i świnka ze skrzydełkami. Czego więcej ja mogę chcieć?



"Garfield. Tłusty koci trójpak #01" - zbiór komiksów z rudym kotem uwielbiającym lazanię. Można obserwować ewolucję stylu autora i powtarzalność pewnych motywów, ale to tak bawi, że osobiście popłakałam się ze śmiechu. Pan Fantastyczny był bliski dostania zakwasów w brzuchu o podobnej przyczynie. Czekam na kolejny zestaw, Garfielda nigdy dość.



Bill Bass, Jon Jefferson "Trupia Farma" - o tej pozycji rozpisywałam się niedawno, więc można wrócić do mojej recenzji, ale w skrócie - trochę nauki, trochę kryminału, ogólnie przystępnie, drugi tom czeka w kolejce.



John Scalzi "Czerwone koszule" - gratka dla fanów Star Treka. Z początku czyta się z pewną nieufnością wobec fabuły, ale kiedy przychodzi wyjaśnienie, robi się tylko zabawniej. Poza tym przyjemnie napisane i takie meta-książki są mile widziane na półce.



"Hamlet" z serii NT Live z Benedictem Cumberbatchem w roli głównej - to było piękne przeżycie kulturalne. Myślałam, że mnie raczej teatr nie zaskoczy, ale tu się myliłam. Aktorstwo na światowym poziomie, przemyślana scenografia i ta absolutnie bezbłędna gra światłem - polecam. Z wrażenia od razu z przyjaciółką dokonałyśmy zakupu biletów na "Frankensteina" za miesiąc, a rozważam wybranie się na "Makbeta", bo to moja ulubiona sztuka Szekspira. Uważam, że możliwość obejrzenia oryginalnych sztuk retransmitowanych w kinie to najbliższe, co można mieć bez karkołomnej wyprawy do Londynu czy Moskwy.



Zwiedzanie Londynu - w ciągu tygodnia zaliczyłam Muzeum Madame Tussaud, Muzeum Brytyjskie, Muzeum Historii Naturalnej, Muzeum Techniki i Muzeum Wiktorii i Alberta, zobaczyłam jakieś dzikie masy eksponatów z różnych zakątków świata i okresów historycznych. Co ciekawe, żeby nie zbankrutować na odżywianiu się, najbardziej korzystnie wychodziło stołowanie się w sieciówkach z azjatyckim jedzeniem - tyle dobrego sushi to ja nawet w Japonii nie zjadłam. I ogólnie chłonęłam multirasową stolicę Wielkiej Brytanii, niezwykłą i na swój sposób mi bliską. I byłam na ulicy, która "grała" Baker Street w serialu "Sherlock Holmes"!

Taki oto miesiąc dobroci mam za sobą. Kto ma za sobą równie ciekawe dzieła pochłonięte z zachwytem?

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Maya roni łzy, kruki fruwają, a intryga gdzieś się toczy

Pierwsze słowo, nie ostatnie - Ałtorka w natarciu?

Ulubieńcy października