Księżniczki bywają różnego sortu


"Pamiętnik księżniczki" był na mojej liście "do przeczytania" od jakiegoś czasu, ale jak już za nią złapałam... Cóż... Mam mieszane uczucia. Może częściowo dlatego, że oczekiwałam czegoś nieco innego?

Książka ma wyraźną trzyczęściową strukturę, ale każdy z elementów jest inny od reszty. Pierwsza to nieco chaotyczna, ale jednak w miarę konsekwentna opowieść o wejściu w świat Gwiezdnych Wojen, o wejściu w showbiznes w ogóle. W barwnie opowiedzianych scenkach poznajemy młodą kobietę, jeszcze z nastoletnimi manierami, która szuka swojej drogi i akurat znalazła się na przesłuchaniu. Carrie opisuje, co pamięta z początków zdjęć i wyboru fryzury, a potem docieramy do opowieści o początkach jej romansu z Harrisonem Fordem. Całkiem przytomnie opisuje ten fragment swego życia, chciałoby się rzec, że to wręcz świetnie, że po latach ma zdrowy stosunek do ich związku i rozstania i nie gra porzuconej ofiary. Potem dostajemy fragmenty zapisków z pamiętnika Carrie z okresu romansu i tu już mam pierwsze zgrzyty. Może dlatego, że romans niespecjalnie jest dla mnie interesujący (I'm not even sorry about that) a zapiski zakochanej nastolatki wywołują raczej uczucie zażenowania niż faktycznie wzruszenie. Nie tędy do mnie droga.

A potem następuje część trzecia i nawet nie wiem, czym ona jest. Niby zapisem negatywnych efektów sławy, ale czasem jednak okazuje się być fajnie, fani czasem są spoko ale poza tym są nieznośnymi i roszczeniowymi klientami, na dodatek rozczarowanie upływającym czasem widać zarówno u autorki jak i jej wielbicieli. Historia tu traci wszelkie oparcie w czasie i jest w większości jedynie zlepkiem chaotycznych myśli, przez co trudna w odbiorze i pozostawiająca pewien czytelniczy niesmak.

Przyznam, że nie chciałabym w ten sposób formułować swojej opinii, ale ten trójaktowy podział trochę mi mówi "byłam fajna i miałam perspektywy, przyszedł Ford i potem został tylko kłębek nerwów". Chyba tak w skrócie mogłabym opisać tę książkę. Co nie jest specjalnie budujące, bo czytasz książkę, by dowiedzieć się czegoś o aktorce, a dostajesz kąsek na odczepnego. Na dodatek tłumacz nie podołał momentami tak bardzo, że dyskusja na temat "więziennej przynęty" (w oryginale zapewne jailbait) zajęła nam dobrych kilka minut. Kalka językowa taka piękna, wow.

Chyba trochę się przeliczyłam sięgając po tę książkę, tym bardziej, że recenzje były raczej pozytywne. A tak dostałam w miarę ciekawą 1/3 książki. Niby jakiś plus, ale niedosyt zostaje.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Maya roni łzy, kruki fruwają, a intryga gdzieś się toczy

Pierwsze słowo, nie ostatnie - Ałtorka w natarciu?

Ulubieńcy października